środa, 29 sierpnia 2012

Third

Nie pamiętam kiedy zasnęłam, pewnie dlatego, że tak długo płakałam. Obudził mnie hałas otwieranych drzwi. Spojrzałam na zegarek. Była 20:00. O tej porze zwykle przychodziła moja mama. Usłyszałam jak woła mnie po imieniu. Nie miałam siły nawet odpowiedzieć. W końcu drzwi do mojego pokoju się otworzyły. 
-Co się stało?- zapytała moja mama zaniepokojona. Usiadła na brzegu mojego łóżka i pogłaskała mnie po głowie. Opowiedziałam jej wszystko co dziś przeżyłam. A potem rozpłakałam się jeszcze bardziej. Mama położyła się obok mnie i objęła mnie.
-Co masz zamiar teraz zrobić? Wybaczysz mu?- spytała.
-Oczywiście, że nie! Jeszcze nigdy nikt mnie tak nie zranił. Tylko mamo ja dalej go kocham. Nie mogę na niego patrzeć, wszystko sobie przypominam.- zwierzyłam się.
-Tylko czas jest w stanie uleczyć złamane serce. Jeśli On Ci je złamał z premedytacją, nie powinnaś nawet więcej zaszczycać go spojrzeniem. Ignoruj go i skup się na sobie. Sprawiaj sobie drobne przyjemności, rób więcej rzeczy, by uszczęśliwić siebie. Choć wiem, że nie jest to teraz łatwe. Dlatego, zanim do tego przystąpisz, porządnie się wypłacz. Łzy oczyszczą i łatwiej będzie zacząć się "zbierać". Trzymaj się. Jesteś dzielna. A jak się już wypłaczesz to zapraszam cię na wielkie lody,ok?- powiedziała jednym tchem moja mama. 
-Dobrze i dziękuje. Jesteś kochana.- powiedziałam to, a moja mama wyszła z pokoju promiennie się do mnie uśmiechając. Zostałam sama, ze swoimi myślami i łzami. Wszystko sobie poukładałam, wiedziałam, że on nie odpuści więc ja muszę być silna. I nie dać się omamić. Już raz mi wszystko obiecywał. Nie mogę się złamać. Muszę być asertywna. Po tym jak wszystko obmyśliłam wyszłam w końcu ze swojego pokoju, było już ciemno. Z mamą spędziłyśmy dość miły wieczór, od dawna tak nie było. Po północy zmęczona położyłam się do łóżka i niespodziewanie szybko zasnęłam. 
Obudził mnie natarczywy dźwięk budzika. Była 08:00, a ja byłam ledwo żywa. Zwlekłam się z łóżka i spojrzałam przez okno. Ptaki fruwały wesoło pogwizdując, kwiaty podnosiły swoje zwiniete płatki, słońce budziło się by na nowo rozpocząć cudowny dzień a chmury radosnie fruwały po niebie. Każdy ranek przynosi coś nowego, cudownego, pięknego lecz jedno zawsze zostaje i powtarza się z dnia na dzień...
Poszłam do łazienki, wzięłam szybki prysznic, zrobiłam lekki makijaż, ubrałam się. Tak bardzo starałam się nie myśleć o nim. O jego oczach, o jego ustach, o jego głosie tak wspaniałym, że można pomyśleć, że przemawia anioł. Poszłam na dół, wzięłam pieniądze na lunch bo nie miałam ochoty na śniadanie i wyszłam z domu. I tak jak myślałam on tam był. Stał przy samochodzie jak gdyby nigdy nic i patrzył się centralnie na mnie. Moje serce zabiło mocniej, ale starałam się to ignorować. Ruszyłam przed siebie nie zaszczycając go spojrzeniem. On podbiegł do mnie ale ja starałam się to ignorować.
-Katherine proszę porozmawiaj ze mną. Daj mi wszystko wytłumaczyć.- powiedział kiedy mnie dogonił. Teraz szedł równo ze mną.
-Za dużo namieszałeś w moim życiu. Daj mi po prostu spokój.- odpowiedziałam zimnym głosem. On stanął przede mną, zbliżył się i chwycił mnie lekko za ramiona.
-Nie wiem jak dalej żyć..Nie wiem.. Nie umiem śnić.. Bez ciebie nic nie ma sensu. To co się zdarzyło przez ten tydzień w Paryżu... Ciągle o tobie myślę.- powiedział. W jego głosie czułam strach.
-Gdybyś tylko wiedział, jak wiele cierpienia i czasu wymagało zapominanie o Tobie, nie miałbyś czelności o sobie przypominać. Spójrz tylko.- powiedziawszy to  ze łzami w oczach podciągnęłam rękawy swojej bluzki żeby zobaczył blizny po cięciach. Na jego twarzy najpierw zagościło przerażenie, potem troska, ból i wielki smutek. Zaczął obdarowywać delikatnymi pocałunkami każdą bliznę po kolei, czułam, że po jego twarzy spływają łzy. Spojrzał na mnie i już miał coś powiedzieć, jednak ja mu nie pozwoliłam.
-Zamiast bolesnej prawdy wybierz cisze. Są słowa, których usta nie powinny mówić, a uszy słyszeć.- i ruszyłam w kierunku szkoły, a on nie ruszył się z miejsca. Dalej tam stał, a ja w sumie nie zwracałam na to uwagi tylko próbowałam opanować łzy które leciały z moich oczu. Na szczęście zebrałam się już w sobie kiedy zobaczyłam, że Nicole i Caroline czekają już na mnie w miejscu gdzie zawszę się spotykamy przed szkołą. 
-Hey dziewczyny!- powiedziałam żwawo ale i tak słyszałam, że mój głos drży.
-Cześć. Płakałaś?- zapytała zaniepokojona Nicole. Spojrzały na mnie podejrzliwie.
-Kat co się wczoraj stało?- dodała równie zaniepokojona Caroline.
-Nic, zupełnie nic.- zaprzeczyłam energicznie.
-Nie okłamuj nas. Przecież widzimy.- odparła Caroline.
-Naprawdę nic się nie stało. Chodźmy już do tej szkoły bo się spóźnimy.- powiedziałam to i zaczęłam iść w kierunku szkoły.
Moje przyjaciółki szybko się ze mną zrównały i zasypały mnie gradem pytań. Tak mnie męczyły, że w końcu musiałam opowiedzieć im wszystko od początku do końca.
-Kochasz go?- zapytała Nicole.
-Oczywiście. To, że nie okazuję moich uczuć wobec niego wcale nie znaczy że ich nie mam. Wręcz przeciwnie - przerastają mnie- odpowiedziałam poirytowana tak banalnym pytaniem.
-Nie pozwól, by Twoje życie straciło sens przez osobę, która po prostu nie była Ciebie warta.- wtrąciła Caroline.
-Dzięki Caroline. Jakbym tego nie wiedziała. To tylko puste słowa. Powiedz mi lepiej jak przełożyć to na praktykę skoro tak strasznie go kocham?- zapytałam znowu poirytowana.
-Więc wybaczysz mu?- zapytały moje przyjaciółki jednym głosem.
-Tak... Nie... Kurwa dziewczyny nie wiem! To wszystko mnie przerasta.

Reszta dnia przebiegła normalnym rytmem chodź słyszałam, że wszyscy szeptali za moimi plecami i w szkole panowała napięta atmosfera. Najbardziej bałam się ostatniej lekcji. To była matematyka. Dziś pewnie okaże się jak tragicznie napisałam ten sprawdzian. W końcu nadeszła ta chwila, niechętnie powlokłam się do klasy. Usiadłam w swojej ławce czekając na wyrok. Drzwi do klasy otworzyły się i wszedł nauczyciel.
-Jak wiecie wczoraj pisaliśmy testy, ja znalazłem wczoraj czas żeby je sprawdzić.- powiedział poważnym tonem, patrzył prosto na mnie.
-Ale za nim to zrobię chce Wam przedstawić nowe ucznia. Mam nadzieje, że miło go przyjmiecie i będziecie traktować tak jak resztę.- kiedy to powiedział ja już wiedziałam dlaczego w szkole panowała taka atmosfera. Drzwi się otworzyły a za nimi do klasy wszedł ten nowy uczeń. Tylko, że tym nowym uczniem był nie kto inny jak Justin Bieber.
--------------------------------------------------
Jak wam się podoba? Dla mnie może być chodź nie jest wybitnie ;-). Niedługo rok szkolny, nie wiem jak ja ogarnę dwa blogi. Rozdziały będą się pojawiały rzadziej, z przyczyn znanych. Dziękuje za 15 komentarzy pod ostatnim! Jesteście wspaniali. Tutaj też chciałabym dużo, długich komentarzy. ♥♥♥ 

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Second

Zacznijmy od początku końca. Dwa dni przed wyjazdem z Paryża byliśmy umówieni. Jak zawszę. Tylko, że on nie przyszedł. Po prostu zniknął. Nie zostawił, żadnej wiadomości. Nic. Czułam się odrzucona, upokorzona. A najbardziej nie mogłam zrozumieć dlaczego byłam taką idiotką. Dlaczego uwierzyłam, że ktoś taki jak on może mnie pokochać. Naprawdę w to uwierzyłam. Miałam tyle planów, nadziei. Nasze spojrzenia, gesty, słowa. Czy to miało sens?- zastanawiałam się każdej nocy. Szczęściem był kolor jego oczu,jego śmiech, jego obecność której tak brakowało. Po przyjeździe z Paryża, zawaliłam szkołę, nie wychodziłam z domu, cięłam się, popadłam w depresję.* Dopiero potem uświadomiłam jak absurdalne jest niszczyć sobie życie przez jednego chłopaka. Nawet tak oszałamiającego jak Justin. Bardzo bolało mnie to kiedy widziałam jego zdjęcia z panną Gomez. Ale podniosłam się. Dałam radę dzięki mojej rodzinie i przyjaciołom. Inaczej nie dałabym rady.
,,Czas zapomnieć, że był. Zniszczyć w sobie wspomnienia, które wciąż jeszcze ranią. Wyrzucić z serca wszystkie słowa, wszystkie gesty, najsłodsze pocałunki i najpiękniejsze spojrzenia. Pozbyć się widocznych śladów jego obecności. Czas żyć życiem, nie nim."- pomyślałam i ostatni raz spojrzałam na jego zdjęcie. Zamknęłam laptopa i poszłam spać. I wtedy przestałam o nim myśleć. Wyrzuciłam go z mojej głowy. Tego dnia całkowicie o nim zapomniałam.

Dwa tygodnie później jak zwykle obudziłam się rano, poszłam do szkoły. Wszystko było normalnie. W szkole musiałam pracować za dwóch, bo miałam duże zaległości. Nauczyciele byli dla mnie łagodni. Poza jednym. Pan Mayson, nauczyciel matematyki, zawszę oczekiwał ode mnie więcej. Zawszę byłam najlepsza, a ostatnio strasznie się opuściłam. Dziś czekał mnie trudny egzamin z tego przedmiotu. Uczyłam się całą noc. Nic nie mogło mnie wyprowadzić z równowagi.

-Cześć!- zawołała donośnym głosem Caroline z zza moich pleców. Odskoczyłam gwałtownie.
-Caroline! Przestraszyłaś mnie!- powiedziałam. Zadzwonił dzwonek na pierwszą lekcje. Na korytarzu zaczęło się robić głośno, ludzie przepychali się aby zdążyć na zajęcia. Razem z Caroline szybko podbiegłyśmy do szafek, wzięłyśmy książki i pobiegłyśmy w stronę klasy. Pierwszą lekcją była historia. Jakoś udało nam się nie spóźnić. W klasie szybko przywitałam się z Nicole i usiadłam na swoim miejscu. Historia była bardzo nudnym przedmiotem. Pani Curtis wygłaszała przemowę na temat baroku. Mówiła monotonnym głosem, który brzmiał jak zachęta do powolnego zapadania w sen. Lekcja ciągnęła się niemiłosiernie ale kiedyś musiała się skończyć. Wszyscy zerwali się z ławek ożywieni głośnym dzwonieniem dzwonka. Kolejne lekcje się tak nie dłużyły, na przerwach przypominałam sobie wszystko co powinnam wiedzieć na test z matematyki. W reszcie nadeszła pora na lunch. W naszej szkole każdy miał swoje miejsce. Kujoni, sportowcy, popularni, zwykłe osoby. Ja byłam popularna. Nie robiłam nic niezwykłego, byłam po prostu sobą. Po tej sprawie z  moją depresją moja popularność ani trochę nie zmalała, wszyscy o mnie mówili. Plotki można było słyszeć wszędzie. Kiedy stałam w kolejce po lunch razem z Caroline i Nicole usłyszałam za sobą złośliwy chichot. Odwróciłam się i zobaczyłam największego plastika w naszej szkole. Koło niej stała Laura.
-O nasza sierotka Marysia raczyła przyjść do szkoły.- powiedziała swoim wrednym tonem
-Samantha. Miło cię znowu widzieć. Wiesz robi się ciepło. Zastanawiam się jak sobie radzisz.- odpowiedziałam. Ona spojrzała na mnie pytająco.
-Z czym niby?- warknęła.
-No wiesz jest ciepło, ty nosisz tyle tapety, nie spływa ci to przypadkiem?- zapytałam ironicznym tonem. Widać, że zaskoczyłam ją. Mistrzyni ciętej riposty nie mogła znaleźć właściwych słów aby to skomentować.
-Hy, też coś.- prychnęła po czym oddaliła się, a Laura jak pies pobiegła z nią. Żal mi było tej dziewczyny.
-Nie przejmuj się nią. Ona zawszę taka jest.- powiedziała Nicole.
-Czemu mam się przejmować? Nigdy tego nie robię.- odpowiedziałam.
Wzięłyśmy sobie coś do jedzenia i poszłyśmy do naszego stolika. Wesoło gawędziłyśmy ze znajomymi. Dwa razy wyłapałam piorunujące spojrzenia Sam ale nie odważyła się do mnie podejść. Reszta lunchu przebiegła spokojnie. Następną godziną była matematyka której tak bardzo się bałam. Kierując się w stronę sali patrzyłam przez okno. Mignął mi przed oczami samochód który na pewno kiedyś widziałam. Przystanęłam myśląc do kogo należy. I kiedy już uświadomiłam sobie skąd znam to auto to pożałowałam, że w ogóle się nad tym zastanawiałam. To był samochód Justina. Dobrze pamiętałam, bo w Paryżu cały czas nim jeździł. Zadzwonił dzwonek więc musiałam obudzić się z odrętwienia. Poszłam do klasy i zajęłam swoje miejsce. Pan Mayson zaczął mówić coś o teście ale ja w ogóle go nie słuchałam. Myślałam o tym co przed chwilą zobaczyłam. Może to tylko zbieg wydarzeń? Nie tylko Justin ma takie auto... A nawet gdyby to był on to co z tego? Przecież wiedziałam, że on mieszka w Los Angeles. Jego obecność nic nie zmienia. Nauczyciel rozdał testy, a do mnie ledwo docierała rzeczywistość. Cały czas myślałam o jednym, chciałam przekierować swoje myśli na jakiś inny temat, ale nie mogłam tego zrobić. Zrobiłam wszystkie zadania. Tylko zrobiłam je na ,,odpieprz". Byłam pewna, że obleje. W końcu lekcja się skończyła, powlokłam się do biurka nauczyciela oddać test. Wyszłam z klasy i czekałam na Nicole i Caroline. Kiedy przyszły powiedziałam im o wszystkim.
-Kat nie bądź nie mądra. Pół miasta ma taki samochód. Wyluzuj.- powiedziała Caroline.
-A nawet jakby to był on to przecież nic się nie dzieje. On już nie jest dla ciebie ważny, prawda?- zapytała Nicole.
-Oczywiście, że nie! Macie racje muszę przestać o tym myśleć.
Bardzo chciałam ale niestety nie mogłam. Zaczęłam sobie przypominać to co było w Paryżu. Nie chciałam. Po prostu tak wyszło. Dzień przebiegał normalnym rytmem tylko ja byłam myślami gdzie indziej. Z ulgą powitałam ostatnią lekcje. Szybko się zebrałam i wybiegłam na dwór. Wiosenne powietrze owiało mi twarz, wiatr zmierzwił mi włosy. Poczułam ukojenie, moje myśli wróciły na bezpieczne tory. Zaczekałam na Caroline i Nicole. Postanowiłyśmy pójść pieszo. Szłyśmy wolno, rozmawiając z ożywieniem na temat zbliżającego się końca roku szkolnego. Rozstałyśmy się kilkadziesiąt metrów od mojego domu. Przyśpieszyłam trochę, ponieważ chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu. Kilka metrów od domu znowu zobaczyłam powód dla którego zawaliłam test. Zobaczyłam TEN samochód. Serce prawię wyskoczyło mi z piersi kiedy zobaczyłam kto z niego wysiada. Popatrzyłam na niego. Tak dawno go nie widziałam. Popatrzyłam w jego czekoladowo-bursztynowe tęczówki, popatrzyłam na jego pełne usta, on też mnie zauważył. Krzyknął moje imię. To było tylko moje imię, a w jego ustach brzmiało jakby wypowiadał je anioł. Stałam jak wryta kiedy biegną w moim kierunku. Nie wiedziałam czy go pocałować, czy mu przywalić. To się nazywają rozchwiane uczucia. Podbiegł do mnie i mocno mnie przytulił. Tak po prostu. Poczułam zapach jego perfum, od którego byłam uzależniona. Oprzytomniałam i próbowałam się wyrwać, ale on mi nie pozwolił. Był zbyt silny. 
-Skarbie, kwiatuszku, stokrotko moja, księżniczko obiecuje, że już nigdy cię nie zostawię.- powiedział delikatnym głosem prosto do moje ucha.
-Justin, proszę zostaw mnie.- tylko to udało mi się powiedzieć. Justin zwolnił uścisk tak, że mogłam się z niego wyrwać. Spojrzałam w jego oczy. Tak cholernie tęskniłam za Tymi oczami...
-Dlaczego mi to robisz?! Do cholery dlaczego najpierw sprawiasz, że się w tobie zakochuje, potem wyjeżdżasz bez słowa, a teraz wracasz?! Kiedy ja wszystko sobie poukładałam?!- krzyczałam przez łzy.
-Kochanie, proszę wybacz mi. Nie chciałem cię skrzywdzić. Co mam zrobić?- zapytał. W jego oczach widziałam skruchę i wielki żal.
-Odejdź, to potrafisz najlepiej.- powiedziałam już spokojniej i ruszyłam przed siebie. Poszedł za mną, ja przyśpieszyłam. Jeszcze parę metrów do domu. I nie będę musiała na niego patrzeć. Nie odwracałam się. Wiedziałam, że jeśli jeszcze przez chwilę na niego popatrzę pęknę i rzucę mu się na szyje.
W końcu doszłam do drzwi. Szperałam w torebce w poszukiwaniu klucza. Justin stanął koło mnie i cały czas coś mówił. Jak go nie słuchałam. Nie zaszczyciłam go nawet spojrzeniem. W końcu znalazłam te klucze, wparowałam do domu jak rakieta i szybko zamknęłam drzwi. Justin dobijał się, jednak ja nie otworzyłam. Oparłam się o drzwi. Po chwili zaniosłam się płaczem i usiadłam na podłodze dalej opierając się o drzwi. Wszystko do mnie wróciło. Wszystko. Każde spojrzenie, każde słowo, każdy gest, każdy pocałunek. Justin w końcu odszedł, a ja pobiegłam prosto do swojego pokoju. Oczywiście nikogo nie było w domu. To nawet dobrze bo mogłam się wypłakać się w spokoju. Położyłam się na łóżku, przytuliłam się do poduszki. Ciałem w łóżku,myślami w Paryżu,a sercem przy nim.
----------------------------------------------
I jak Wam się podoba? Ja jestem zadowolona. Dwadzieścia komentarzy! Wow! Dziękuje bardzo i proszę aby tu też tyle było. To dla Was tylko dwie sekundy a dla mnie wielka motywacja. Naprawdę. I nawet nie ma tej porąbanej weryfikacji obrazkowej. A więc CZYTASZ=KOMENTUJESZ. To naprawdę ważne. Dziękuje bardzo za dotychczasowe komentarze. I naprawdę nie mogliście się połapać na końcu pierwszego? Ha ha ha przepraszam teraz już piszę wszystko wyraźnie. Jak chcecie być informowani zostawcie wiadomość w komentarzu.
                                                                                           #MUCHLOVE

*Pisałam o tym okresie w prologu. 

piątek, 10 sierpnia 2012

First

Paryż. To podobno miasto miłości, tak jak Londyn stolicą mody. Czy pojechałam tam z nastawianiem, że znajdę tam miłość? Nie. Nigdy nawet o tym nie pomyślałam. Ale los lubi płatać nam figle...
Pojechałam na tydzień do Paryża z przyjaciółkami. Wiecie chciałam się oderwać od wszystkiego. Szczególnie teraz kiedy w moim życiu działo się tyle złych rzeczy. Pewnego wieczoru postanowiłam się wybrać na wieczorny spacer. Nie wiadomo kiedy po prostu się zgubiłam. Nie wzięłam komórki ani pieniędzy. Byłam w pułapce. Usiadłam zrezygnowana na pierwszej lepszej ławce. Nie zauważyłam kto tam siedział. 
-Co taka piękna dziewczyna robi na dworze o tak późnej porze?- powiedział ten ktoś delikatnym głosem. Spojrzałam w jego stronę. W tej chwili otwieram słownik i szukam słów żeby go opisać. Miał takie słodkie usta, i smutne oczy. Jakby męczyła do rzeczywistość. Jakby szukał ciągle jednej osoby która pomoże mu przejść przez trudy rzeczywistości. Jednak były w nich małe iskierki które wskazywały na to, że potrafi znaleźć radość nawet w malutkich rzeczach. Bardzo zagadkowe oczy. Przez te oczy nie mogłam przestać o nim myśleć. Jest na świecie taka para oczu, których nigdy nie zapomnę. To były te oczy.
Usta. Smakowały mi malinami. Kiedy był obok miałam problemy ze złapaniem oddechu. Jego perfumy kusiły grzechem. 
-Zgubiłam się.- odpowiedziałam słabym głosem.
-Boisz się ciemności?- zapytał ironicznie.
-Nie.- zaprzeczyłam.
-Nie boisz się ciemności, boisz się tego co może w niej być. Wszyscy się tego boimy.- powiedział jakby smutno.
I nagle uświadomiłam sobie kto to jest. Justin.Bieber. Nigdy nie byłam fanką jednak jedno muszę przyznać, był mega przystojny. 
-Ty jesteś...- nie dokończyłam.
-Tak, niestety.- powiedział to jakby to było przekleństwem.
-Dlaczego? Wiesz myślałam, że nieskończona sława i pieniądze to raczej błogosławieństwo.- zapytałam nawet nie wiem czemu.
-Wole wroga za darmo, niż przyjaciela za pieniądze.- odpowiedział.
-Jasne. W ogóle przepraszam, że pytam.- nie powinnam się tak wtrącać.
-Spoko. To powiedz mi gdzie mam cię zaprowadzić?
-Znasz to miasto?
-Jak własną kieszeń. 
Podałam mu nazwę hotelu. Teraz już nie jeździły taksówki więc musieliśmy iść. A szło nam się wyjątkowo wolno. Może dlatego, że bardzo dobrze nam się rozmawiało? 
-Co myślisz o miłości?- spytałam ni z tego ni z owego.
Spojrzał na mnie rozbawiony.
-Prawdziwa miłość to nie związek idealny, bo taki nie istnieje, ale pełen kłótni i godzenia, łez i uśmiechów. I mimo, że jest ciężko i ma się dość, nie poddajesz się, bo wiesz, że z tą osobą jesteś szczęśliwszy, niż z kimkolwiek innym.- powiedział.
-Byłeś kiedyś zakochany?- drążyłam temat.
-Ja? Tak. Ale jestem z byt naiwny na miłość.
Tego wieczoru bardzo mnie zaintrygował. Sam zaproponował kolejne spotkanie. I tak zauroczenie zmieniło się w namiętność, namiętność w miłość. Okazało się, że on do Paryża przyjechał z kolegami, mieszka w Los Angeles niedaleko mnie. Nasi przyjaciele polubili się. Te rozmowy o niczym, i czyny mówiące o wszystkim nie dawały mi o nim zapomnieć. Miłość taka prosta i szczęśliwa zawładnęła moim sercem. Tyle obiecywał. Tyle sobie wyobrażałam. Ale on po prostu odszedł. Wyjechał, nie zostawiając żadnej wiadomości. A teraz się pojawił. Ale o tym później. 
-----------------------------------------
Pierwszy rozdział mam nadzieje, że Wam się podoba. 14 komentarzy! Wow! Dziękuje bardzo. Jeśli chcecie reklamować swoje blogi, informować o nowych rozdziałach itp. to proszę zostawiajcie wiadomość w zakładce ,,Spam". Nie zaśmiecajcie rozdziałów. I jeśli chcecie być informowanym na g-g, Twitterze, blogach to zostawcie wiadomość na pewno będziecie informowani. Proszę o dużo komentarzy. 

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Prolog

Jeden człowiek potrafił wprowadzić tyle różnych uczuć do mojego życia. To naprawdę niesamowite jak jedno uczucie może tak namieszać. A znaliśmy się zaledwie tydzień. Czy tydzień wart był miesięcy rozpaczy? Zastanawiania się gdzie teraz jest. Co robi. Z kim rozmawia. Kogo dotyka. Co widzi. Co czuje… Uśmiecha się? Czy jest Mu ciepło? Czy jest szczęśliwy? Oczywiście to też przemija. Dość szybko. A potem następuje ból. Trudno zapomnieć to co było najpiękniejsze... Moje zaszklone oczy, tygodniami tęskniły rozpaczliwe za widokiem tego uśmiechu. Tych oczu. Dołeczków w policzkach. Czułych pocałunków składanych od czasu do czasu na policzkach lub ustach. Dotyku. Tak subtelnego i zawierającego tyle uczuć, że aż wydaje się nierzeczywisty. Płakałam, wściekałam się. Byłam bezsilna.  Nieraz prosiłam Boga, by mnie więcej nie obudził. Nastaje taka chwila kiedy nie miałam siły płakać, potem nie miałam juz czym płakać, a rozpacz była nie do ogarnięcia. Upijałam się po to aby stłumić ból. Stłumić łzy. Cięłam się, po to aby dawać sobie ulgę. Tylko po to żeby ból mojej duszy przeistoczył się w ból fizyczny. Rany na rękach może zniknęły ale w sercu cały czas trzymałam ból.  Jednak zaciskałam ręce w pięści i wstawałam. Szłam dalej, nie oglądając się za siebie. Pokonywałam przeszkody, uczyłam się nie załamywać. Każdy dzień był walką o przetrwanie. Czasami miałam chwilowe chwilę słabości. Przestałam o nim myśleć. Nie mogłam pozwolić, żeby jeden chłopak zmarnował całe moje życie. I teraz miał się pojawić?! Tak nie wiadomo skąd kiedy ja już wszystko sobie poukładałam?! Spróbuje opisać Wam moją historię. Wszystkie wzloty i upadki, chwilę szczęścia i rozpaczy. Mam nadzieje, że zostaniecie do końca.
---------------------------------------------------------
Witam na moim nowym opowiadaniu! Mam nadzieje, że Wam się spodoba i zostaniecie ze mną. Posty będą się pojawiać regularnie. Proszę o dużo komentarzy.