Katherine spojrzała na koszulkę którą naszykował jej Justin. Była cała fioletowa i ledwo zakrywała jej pośladki. Krótszej pewnie nie znalazł- pomyślała. Spojrzała w lustro, które znajdowało się w wielkiej łazience. Zobaczyła drobną blondynkę, z lekkim strachem w oczach. Była szczęśliwa, nawet bardzo szczęśliwa ale jej obawy nie pozwalały jej się cieszyć tym szczęściem. Ciągle przychodziły jej do głowy różne wizję zdarzeń które mogą to wszystko popsuć, zniszczyć całe ich szczęście. Westchnęła i nałożyła na siebie koszulkę Justina. Chciała odpędzić od siebie te wszystkie myśli ale one wciąż uciążliwie ją nawiedzały.
Wyszła z łazienki do pokoju Justina i spojrzała na chłopaka który widząc ją zagryzł dolną wargę.
-Wyglądasz cudownie.- powiedział chrapliwym głosem.
-Tylko się tak nie napalaj.- rzuciła mu rozbawione spojrzenie i rzuciła w niego przemoczoną koszulką.
-Za późno.- odparł Justin przyciągając do siebie dziewczynę. Ta straciła równowagę i wylądowała u niego na kolanach.
-Zawieziesz mnie do domu?- zapytała Katherine. Narastające ją uczucie niepewności narastało z każdą sekundą.
-Już?- chłopak spojrzał na nią niepewnie.- Coś się stało?
-Nie, ja po prostu... Jestem zmęczona.- wyjąkała zmieszana. Nie lubiła go okłamywać.
-W takim razie dobrze, poczekaj chwilę.- powiedziawszy to Justin delikatnie zdjął dziewczynę ze swoich kolan i podszedł do szafki szukając kluczyków. Kiedy w końcu je znalazł, objął dziewczynę w pasie i wyszli z mieszkania. W czasie jazdy prawie się do siebie nie odzywali, kiedy podjechali pod dom dziewczyny ona bąknęła krótkie ,,Cześć".
Kiedy w końcu znalazła się w domu przypomniała sobie o jej mamie której nic nie powiedziała o tym, że będzie nocować u Justina.
-Katherine? To ty?- zawołała jej mama. Pobiegła w stronę kuchni skąd dochodziło wołanie.
-Tak, mamo. Proszę nie zabijaj mnie, ja tylko byłam u Justina, a potem... zasnęłam. A kiedy się obudziłam było już późno więc nie opłacało mi się iść do szkoły, no i straciłam poczucie czasu dlatego tak długo mnie nie było.- zaczęła chaotycznie opowiadać.
-Dobrze, uspokój się. Wcale cię nie winię i rozumiem.- powiedziała, a Katherine ulżyło. - Ale widzę, że coś jest nie tak. Zdarzyło się coś?
-Wiesz... ja muszę sama o tym pomyśleć. Chyba pójdę na górę.- nie dała odpowiedzieć swojej mamie, bo ruszyła schodami na górę. Weszła do swojego pokoju i rzuciła się na swoje łóżko. Jedna łza spłynęła po jej policzku, potem pojawiły się kolejne. Jeszcze przed chwilą była taka szczęśliwa, a teraz siedziała sama i płakała.
Wyciągnęła swój pamiętnik i zaczęła pisać.
Są to strome schody do nieba, wąskie i bez oparcia. Możesz iść prosto w górę, nie oglądając się za siebie. Kiedy utracisz równowagę, zranisz się boleśnie lecąc w dół. I zaczynasz wędrować od nowa, jeżeli masz jeszcze siły. Nie możesz się zatrzymać - nie da się żyć ani ustać na żadnej krawędzi, trzeba kroczyć lub spadać .I tak do końca życia.
Nie chcę tak żyć. Wmawiam sobie, że uda mi się, że dam radę ale to nie prawda. Nie chcę się zadręczać, nie chcę myśleć co się stanie, nie chcę wymyślać najczarniejszych scenariuszy. Okłamywałam się. Usiłuję uciec od prawdy, a prawda jest taka, że się boję. Cholernie się boje, że to uczucie nie przerwa, że runie, a razem z nim runie cały mój świat który niedawno na nowo zbudowałam. Nie mogę być z nim. Sama nie wiem czemu to napisałam. Przecież to niedorzeczne! Ja go kocham... Nie mogę bez niego żyć. To dlaczego nachodzą mnie takie myśli? Jestem pewna swojego uczucia. Nie jestem pewna jego uczucia. Już raz mnie zranił, może to zrobić i drugi raz.
On jest jak... marzenie. Taki nierzeczywisty. Nie chcę marzyć, bo wiem, że w końcu nadejdzie moment, kiedy ktoś szturchnie mnie, a ja wrócę do szarej rzeczywistości. I po raz kolejny będę musiała zmierzyć się z problemami, uświadamiając sobie, że marzenia się nie spełniają. Pozwalają oderwać się od wszystkiego co nie idzie po naszej myśli. Pozwalają nam na przeniesienie się w lepszy świat z którego prędzej czy później i tak musimy wrócić. nigdy nie uda nam się urzeczywistnić wyobraźni, ani oszukać podświadomości.
Nie wiem co mam robić. Jedyne czego chce to zaszyć się tutaj i czekać na rozwój wydarzeń.
Zamknęła dziennik i rzuciła go w kąt. Dziewczyna westchnęła zrezygnowana i położyła głowę na poduszce, powoli zamykając oczy. Powoli, zmęczona tym dniem zasypiała i nawet nie zauważyła kiedy jej umysł przeniósł się w spokojne rejony snu.
Katherine została obudzona z lekkiego snu, przez natarczywy dzwonek do drzwi. Nie miała ochoty wstawać z łóżka więc pomyślała, że jeżeli zaczeka ten ktoś odejdzie. Jednak nie odszedł, więc Katherine niechętnie ruszyła otworzyć drzwi. Kiedy je otworzyła zobaczyła Justina, który patrzał na nią niepewnie.
-Hey, czemu nie odbierałaś telefonów?- mówiąc to chłopak pocałował ją delikatnie w policzek.
-Rozładował mi się telefon. Justin... musimy porozmawiać.- odpowiedziała Katherine wychodząc na zewnątrz. Podeszła do drewnianej balustrady werdany. Kiedy była mała uparła się aby taką zbudowali przed wejściem. Oparła się o nią rękami i wpatrywała w bezchmurne granatowe niebo. Było już ciemno, na niebie jarzyły się pojedyncze gwiazdy.
-Co się dzieje?- podszedł do niej, a jego ciepły oddech muskał jej szyje.
Gwałtownie się do niego odwróciła i powiedziała patrząc mu w oczy:
-Justin... my nie możemy być razem. Kocham cię... kocham cię najbardziej na świecie ale proszę zrozum, że ja tak nie potrafię... Nie potrafię być z tobą, boje się... boje się wszystkiego co może się zdarzyć, co może nas zniszczyć... Proszę wybacz mi, ja po prostu nie mogę.
-Rozumiem.- jego oczy przeszył wielki smutek.- Ale pamiętaj, że i tak cię kocham.
Pocałował ją w czoło, potem w oba policzki, wreszcie w usta. A potem odszedł, a Katherine stała jeszcze długo przed drzwiami i łkała cicho.
-------------------------------------------------------
No wiecie co? Już was pochwaliłam z komentarzami, a tu takie rozczarowanie... No ale mam nadzieje, że tu się poprawicie. Podobał się rozdział? Ja nie jestem zadowolona no ale ocenę zostawiam wam. Mówiłam, że coś zamieszam więc to zrobiłam. Mam nadzieje, że wybaczycie. Do następnej i naprawdę liczę na dużo komentarzy.